Prosta droga na przekór dawnym granicom.
Tuż nad ziemią rozpościera się mleczny płaszcz, mglista
narzuta okrywająca pola i ugory.
W oddali majaczą wciąż te same szerokolistne lipy.
Tylko zmieniające się stacje radiowe dają wymiar tej drogi ,
świadczą o przebytych kilometrach.
Droga powrotna z zatracenia, a właściwie metafizyczna podróż
w głąb siebie.
Jedynie ten kawałek plastiku na przedniej szybie ma znamiona
realności, prowadzi nas do celu. Dba o to abyśmy się nie zeszli z raz wybranej
ścieżki, zabierając przy tym to co najważniejsze. Straceńczą ucieczkę w nieznane,
archetypiczne czucie drogi.
Zza zaparowanej szyby z małym symbolem francuskiej myśli
technicznej, przyglądam się wsiom zagubionym na płaskiej jak stół połaci ziemi.
Spokój niedzielnego poranka, delikatne słońce, mgliste zakręty, powolutku idący
do kościoła ludzie. Obaj czujemy, że to na nas działa. Odurzeni ogromem
masywów, górskimi strumieniami,
przesytem ludzi i ich ekskrementów, szukamy wentyla. Spokój Słowacji koi.
Moment i czar pryska.
60 gramowy kołtun piór i kości uderza w przednią szybę.
Podbija naszą winietę na dalsze serpentyny.
Filigranowy Ikar, ofiara marzeń zmieciona przez prawie tonowego 22-latka.
Mgła opada, na horyzoncie pojawiają się pierwsze miasta.
Dalsza podróż to już tylko odgłosy drogi i szum stacji
radiowych.
Poezja z dupy, foty pokazuj.
OdpowiedzUsuń